facebook
 
LogowanieRejestracja


KASA - KOSZYK



autor: Michał Kantowicz, ilustracje: google, data wpisu: 2018-09-19

„HALLO, TU DOBRY ROCK!”, CZYLI „OLDSCHOOL PARTY” JANA BENEDEKA


Słuchając kiedyś płyty „Pocisk miłości” grupy T.Love, zacząłem się zastanawiać dlaczego zespół po reaktywacji w 1990 roku tak radykalnie zmienił swój styl. Popularny w latach 80. Teenage Love Alternative grał przecież muzykę punkową, z elementami funk, w której dużą rolę odgrywała sekcja dęta. Natomiast po reaktywacji w roku 90’ jedynym elementem jaki pozostał z dawnego, ulicznego stylu zespołu był charakterystyczny wokal Zygmunta „Muńka” Staszczyka. Po reaktywacji grupa zaczęła brzmieć bardzo rock’n’rollowo i zarazem profesjonalnie. Skąd tak gwałtowny przeskok?

Jan Benedek OLDSCHOOL PARTY

Odpowiedzią jest osobowość gitarzysty i głównego kompozytora ówczesnego T.Love Jana Benedeka – człowieka, który swoim talentem kompozytorskim i precyzją grania wyniósł zespół na wyżyny popularności – najpierw płytą „Pocisk miłości”, a później płytą „King”, z których single stawały się nr 1 na Liście Przebojów Trójki (wówczas audycji bardzo prestiżowej i opiniotwórczej).

POLSKI ROLLING STONE

Benedek, zwany polskim Keithem Richardsem był wielkim fanem riffów w stylu The Rolling Stones, ale był też pod wpływem punkowych kapel takich jak The Clash, czy Sex Pistols. W latach 90. był zafascynowany również grupą Nirvana i dobierał swój sprzęt tak, aby osiągnąć podobne brzmienie. Wszystkie swoje fascynacje przekładał na kompozycje, zachowując jednocześnie swój styl, co dało T.Love status jednego z najważniejszych polskich zespołów rock’n’rollowych.

Jednak w 1993 roku, kiedy Benedek z powodu sporu o prawa autorskie rozstał się z T.Love, zrobiło się o nim cicho. Z tego co czytałem występował w zespole Diabły i Anioły, potem w zespole Suka, grając covery The Rolling Stones, ale nie był to już tak pewny chleb jak T.Love. W tym czasie Benedek miał też szansę grać m.in. w Lady Pank, ale tę propozycję odrzucił. Można powiedzieć, że w szeroko rozumianej przestrzeni medialnej o zdolnym i ambitnym gitarzyście słuch zaginął aż do 2006 roku, kiedy wydał swoją pierwszą solową płytę „Oldschool Party”.

PIOSENKI

Jak na „imprezę w starym stylu” przystało, na albumie dominuje stylistyka dawnego rock’n’rolla, ale w żadnym wypadku nie trąci ona myszką. Muzyka jest nowocześnie nagrana i wyprodukowana. Najczęściej prym wiedzie gitara elektryczna, ale pojawiają się też numery oparte na elektronice, dające nam odpocząć od gitary.

Płytę otwiera „Oldschool”, nawiązujący m.in. do stylistyki Sex Pistols. Stanowi on swego rodzaju credo płyty, bowiem podmiot liryczny usiłuje przekonać słuchacza do siebie i do tego co reprezentuje – czyli do zabawy przy starym dobrym rocku.

Po „Oldschool” mamy „Hallo, tu Londyn”, którego tytuł nawiązuje do numeru „London Calling” The Clash. Piosenka wychwala wszystko co brytyjskie, w tym oczywiście brytyjskiego rocka, którego od śmierci ocalić ma podmiot liryczny, czyli sam Janek Benedek. Z próby przekonania słuchacza do siebie przechodzimy w próbę udowodnienia słuchaczowi „co to nie ja”, chociaż podmiot liryczny mówi o sobie w drugiej osobie. Został tam nawet wspomniany Muniek Staszczyk, który swego czasu w Londynie pracował na zmywaku. Tę piosenkę Benedeka słyszałem na długo przed wydaniem albumu. Stanowiła ona tło muzyczne jego ówczesnej oficjalnej strony internetowej.

Kolejnym kawałkiem jest „Napięta sprężyna” początkowym riffem nawiązująca do „Should I Stay or Should I Go”, również The Clash, w której podmiot liryczny deklaruje, że jeszcze na wiele go stać.

Następna piosenka to już nieco „rozmiękczone” syntezatorem, ale ciągle bardzo gitarowe „Młode wilki”, w których autor krytykuje „wyścig szczurów” wśród młodego pokolenia. Ciekawostką jest fakt, że wersję demo tej piosenki z własnym tekstem śpiewał Muniek Staszczyk, nawiązując nie tyle do wyścigu szczurów, co do kumoterstwa. Wówczas kompozycja nosiła roboczy tytuł „Twoi kumple”. Jednak tekstowa i wokalna wersja Benedeka bardziej przypadła mi do gustu.

Piąty utwór na płycie stanowi bluesowy, zaśpiewany po angielsku „Can’t Stop”, dobarwiony brzmieniem harmonijki ustnej, na której zagrał sam Andrzej Smolik (m.in. klawiszowiec Wilków). Co tu dużo mówić. Tę piosenkę można scharakteryzować tekstem innej piosenki Benedeka: „Ameryka, gwiaździsty sztandar. Czujesz klimat? Na pewno tak!”. Kompozycja brzmiąca do bólu amerykańsko, ale przecież o to chodziło.

Po pierwszych pięciu piosenkach pełnych gitarowych riffów, album przełamuje elektroniczny „Wonderland”. Tutaj gitara pełni raczej funkcję dekoracyjną. Robi się lirycznie, romantycznie – jak kto woli. Jeden z recenzentów nazwał kiedyś ten kawałek „zbędną pościelówą”. Dla mnie jest to świetny odpoczynek od wcześniejszego gitarowego łomotu. Poza tym nie można przez całą płytę bez przerwy „jechać na kozaczku”, śpiewając „co to nie ja i moja gitara” i podczas dobierania kawałków Autor świetnie o tym wiedział. „Wonderland” to bardzo udana ballada z klawiszami w stylu Moby’ego w roli wiodącej.

Z elektronicznych klimatów przechodzimy nagle w beatelsowskie, czy hippisowskie. Gitarowo-syntezatorowe „Blind the Rainbow” to druga piosenka zaśpiewana na płycie po angielsku. Podmiot liryczny pociesza słuchacza, że mimo pustych kieszeni i wielu porażek nie należy się poddawać – niby banał, ale ubrany w słowa i muzykę trafiające do serca. „Blind the Rainbow” mógłby spokojnie zaśpiewać John Lennon, co tylko pokazuje, że ma ona oddech światowy. Być może właśnie dlatego kiedyś wykorzystano tę piosenkę w reklamie wody mineralnej (czy czegoś podobnego) .

Z kolejną piosenką znów wracamy do „kozaczenia”. Niespełna dwuminutowy, dynamiczny kawałek „Kocham to słowo” to czysty rock’n’roll – i w warstwie muzycznej i tekstowej jest to coś w rodzaju deklaracji: „Jestem dziki i wolny (i znam się na rzeczy)!”. Chyba najbardziej rockowa piosenka na płycie, nawiązująca do takich klasyków jak Led Zeppelin, czy Iggy Pop.

„Zdradzony król” to znów powrót do mieszanki gitarowo-syntezatorowej jak w „Blind the Rainbow”, czy w „Młodych wilkach”. Tekst jest jedną wielką metaforą, co na tej płycie stanowi ewenement, bo jej teksty są dość prostolinijne. Tę łamigłówkę zostawiam jednak do rozwikłania słuchaczom. Bardzo ciekawy, dynamiczny kawałek, przy którym można się dobrze bawić tak muzycznie jak i intelektualnie.

Przedostatnia piosenka to „Miłość i pieniądze”. Być może jestem jednym z niewielu, którzy słyszeli demo tej piosenki. Pierwotnie piosenka nazywała się „Jestem twym posłańcem” i zaczynała się całkiem niezłą solówką. Czegoś jej jednak brakowało. Tekst trącił banałem, a w muzyce nie było „tego czegoś”. Ale Benedek pięknie ten utwór oszlifował – zmienił nieco solówkę, dodał do niej energiczny żeński chórek, a pretensjonalny tekst przerobił na traktat o samotności w wielkim mieście.

Ostatnim na płycie jest zaśpiewany po angielsku „Vanishing World”, który spokojnie mógłby znaleźć się w repertuarze The Beatels, czy Red Hot Chili Peppers. W piosence autor narzeka, że należy do znikającego świata, w którym liczyły się proste słowa i wyrafinowany gust. Pesymistyczny ton przełamuje jednak ciekawy zabieg aranżacyjny na końcu piosenki, sugerujący, że moda na rzeczy dobre lubi jednak wracać. Tę kompozycję Benedeka wykorzystał również T.Love na wydanej w tym samym roku płycie „I Hate Rock’n’Roll”. Benedek tę nieco bardziej popową wersję T.Love’u uznał jednak za spartaczoną.

PODSUMOWANIE

Jan Benedek po rozstaniu z T.Love przez trzynaście lat pozostawał w cieniu. Dopiero płyta „Oldschool Party” pozwoliła przypomnieć szerszej publiczności o jego talencie kompozytorskim i aranżerskim. Przy tej okazji nasz polski Keith Richards dał się również poznać jako niezły tekściarz i charyzmatyczny wokalista.

Kiedy album pojawił się na rynku Benedek na potrzeby promocji nagrał serię krótkich filmów pt. „Dzień z Jankiem”, w których opowiadał m.in. o płycie oraz o swoich początkach. W tym czasie prowadził także bloga internetowego, w którym dzielił się swoimi refleksjami nt. muzyki i przemysłu rozrywkowego. Ubolewał np., że wielcy rocka rozmieniają się na drobne, jak np. występujący w reklamie masła Johnny Rotten – lider Sex Pistols.

„Oldschool Party” nie dotarł do tak szerokiej publiczności jak wydany w tym samym roku „I Hate Rock’n’Roll” T.Love’u, ale Benedekowi chyba nie o to chodziło. W jednym z wywiadów powiedział: „Nie umieściłem na płycie piosenki reggae, ponieważ reggae jest zbyt popularne” – co znaczy, że zamysłem Benedeka było raczej wyjście z cienia innych autorów i pokazanie, że „ktoś jeszcze gra tutaj rocka tak, jak powinno się go grać” .

Na albumie raz jest kozacko, a raz lirycznie; raz luzacko, a raz refleksyjnie. Instrumenty są wysmakowane, a proporcje odpowiednio wyważone. Kompozycje płyną, nie są „na siłę”. Całość jest okraszona tekstami w większości pochodzącymi spod ręki kompozytora, co czyni „Oldschool Party” wiernym odbiciem osobowości twórcy, który, z tego co słyszałem, w życiu prywatnym również jest pewną siebie (momentami nawet arogancką) osobą, ze skłonnościami do romantyzmu.

Tak więc jest to bardzo dobra, szczera, zagrana z wielką energią i absolutnie niedoceniona płyta. Niedoceniona do dzisiaj, bo chociaż Benedek umieścił swoje piosenki za darmo na Youtube, to nie mają one zbyt wielu wyświetleń.

Chociaż powrót Benedeka w 2006 r. nie zyskał tak wielkiego rozgłosu, jak w przypadku innych uznanych polskich wykonawców (np. Wilków w 2002 r.), to z pewnością był to powrót z przytupem.

Michał Kantowicz



powrót do czytelni

Podaj adres mailowy:
Otrzymasz powiadomienia o nowych wpisach

POZOSTAŁE

ZESPÓŁ ROCKER – MOTYL, KTÓRY NIE ROZWINĄŁ SKRZYDEŁ
„HALLO, TU DOBRY ROCK!”, CZYLI „OLDSCHOOL PARTY” JANA BENEDEKA
The Cure Pornography
Tabu – muzyka z werandy
Truck Store Records - Independent Music Hub, kolejny Oksfordzki sklep winylowy
David Bowie „Blackstar”
Nietypowe okoliczności powstania „The Wall”
Piosenki, które zmieniły Polskę, cz. 1
Lady Pank LP1 po latach
Voo Voo – przegląd wybranej twórczości grupy
Genesis Invisible touch
Przedwzmacniacze gramofonowe AUDION PREMIER
FOPP - sklep płytowy w OXFORDzie
Jazz, dwa, trzy… czyli krótki przegląd jazzowych nowości
Sklep VINYLGATE - brama do elektronicznego świata
Diskery, czy podróże w czasie są możliwe?
Oznaczenia jakości płyt wciąż budzą wątpliwości
Audionihilzm czy audiofilizm?
Jak rozpocząć przygodę z gramofonem?
Trzy ważne typy gramofonów
The Beatles Hard Days Night - porównanie wydań


WASZE KOMENTARZE
Nick Data wpisu Opinia